piątek, 11 kwietnia 2014

Postanowiłam, że podzielę się One-shotem, który pisałam chyba z pół roku. Nie był to łatwy do napisania shot, ale mam nadzieję, że mimo tego się Wam spodoba.
Endżoj:

One-shot

Waiting for a miracle


Słowo. Jedna z największych potęg, jakie otrzymał człowiek. Słowami możemy wyrazić swoje uczucia, emocje. Ale nimi możemy także kogoś urazić, czy pocieszyć. Słowa są niezbędne w naszym życiu; one są wszędzie. Gdzie nie spojrzysz, one są. Na reklamach, pudełkach czy w człowieku.
Ale są osoby, które nie mają słów. Porozumiewają się za pomocą wzroku czy gestów. Przez całe życie są zamknięci w klatce wiecznej ciszy.
Jedną z takich osób jest mój chłopak, Gerard Way, który nie dość, że jest osobą niemą, to jest niestabilny psychicznie. Pomyślicie sobie pewnie, jak można kogoś takiego kochać. Ja wam odpowiem, że nie ważne jest, czy człowiek dużo mówi, czy milczy, ale jaki jest wewnątrz. A Gerard jest osobą przyjazną, miłą, ale też nieśmiałą. Jest cudowny. Jeśli kogoś kochasz, najpierw zwracasz uwagę na to, jaką ktoś jest osobą. Ważna jest głębia.
Gerard już od czasu porodu jest osobą niemą i niestabilną psychicznie, ale matka wychowywała go jak normalne dziecko. Nie porzuciła go, jak to mają w zwyczaju niektóre kobiety. Teraz Gerard jest normalny. Prawie.
* * * *
Stałem przy blacie kuchennym parząc sobie kawę, gdy usłyszałem kroki Gerarda.
-Hej kotek. Chcesz kawy?-spytałem, a Gerard pokiwał głową.
Wyjąłem kubek, nasypałem ziarenka kawy, po czym zaparzyłem wodę. Gdy ta była gotowa, zalałem ziarnka, a kubek podałem Gerardowi, który mówił mi nieme „dziękuję”. Uśmiechnąłem się do niego.
Zaczęliśmy pić nasze kawy. W naszym domu zawsze było cicho. Gdyby nie ja, można by pomyśleć, że nikt tu nie mieszka. Gerard poruszał się prawie bezszelestnie, więc trudno było usłyszeć gdzie i czy w ogóle idzie.
-Gerard-zacząłem, obejmując kubek rękami i kładąc go na stole.-Powiesz coś?
Powiesz” oznaczało napisane czegoś na tabliczce mazakiem. Tak głównie wyglądały nasze rozmowy. Ja mówiłem, on pisał.
Złapał tabliczkę, po czym zaczął pisać. Po chwili pokazał mi, co było napisane.
Chciałbym mówić.
Dwa słowa. Tylko dwa słowa wyrażające wszystkie uczucia Gee. Podszedłem do chłopaka, po czym pocałowałem go w usta. Miały lekki posmak kawy, której przed chwilą się napił.
-Kotek, ja wiem-szepnąłem-Ale ja cię kocham takim, jakim jesteś.
On znów złapał tabliczkę, zmazał to co przed chwilą napisał i znów zaczął pisać. Patrzyłem co wychodzi spod jego zgrabnych dłoni.
Ty nie wiesz jak to jest nie mówić. To gorzej niż nie istnieć.
Potem z jego oczu popłynęły łzy.
-Czasami musimy urosnąć silniejsi, ale ty nie możesz być silny w ciemności-zanuciłem.
I gdyby oni tylko mogli wiedzieć co chciałbym powiedzieć...
Rozpłakał się na dobre. Wiem, że gdyby był w stanie mówić, wyżaliłby mi się.
Powiedziałby, że on nie chce żyć jak odludek, jak inny. Ale nie mógł.
Przytuliłem chłopaka, który zaczął mi moczyć ubranie swoimi łzami. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się, że to zrobił, bo wreszcie pozbył się tego ciężaru i wyżalił się; wyrzucił to z siebie.
Szeptałem chłopakowi słowa otuchy, głaskałem po włosach, choć wiedziałem, że to niewiele pomoże. Słowa to potęga w tych czasach.
Przytuliłem głowę chłopaka do swojej klatki piersiowej. W tej pozycji trwaliśmy parę chwil. Następnie, gdy chłopak wyglądał jakby się pozbył złych uczuć, ruszyliśmy do salonu. Tam usiedliśmy na kanapie. Nie wiedzieliśmy co zrobić, powiedzieć czy pokazać. Chłopak patrzył na mnie swoimi czerwonymi od płaczu oczami. Od tego widoku łamało mi się serce. Nie chciałem, żeby cierpiał. Chciałbym przejąć na siebie jego cierpienie. Jedynym, co było teraz dla mnie teraz ważne to ujrzeć chłopaka uśmiechniętego, pełnego radości i dystansu do świata. Usiadłem koło swojego chłopaka, po czym złapałem go za rękę-zupełnie jak wtedy, gdy bałem się wyznać mu swoją miłość, przemknęło mi przez głowę-i mocno ją ścisnąłem. Poczułem, że Gerard odwzajemnia uścisk oraz że opiera swoją głowę na moim ramieniu. Przez długi czas milczeliśmy. Można było usłyszeć tykający cicho zegar w kuchni, bądź kłótnie sąsiadów mieszkających obok nas. Żadne z nas nie chciało się odezwać; nie mieliśmy ochoty na psucie tej chwili. Powoli więc zatracałem się w moich wspomnieniach...
* *
Siedziałem na tylnym fotelu w samochodzie, machając nogami ze zniecierpliwienia oraz zdenerwowania.
-Ale mamo, dlaczego mnie ciągniesz do tej pani Way? Nie chcę tam iść!-krzyknąłem, po czym strzeliłem pokazowego focha.
-Franuś, ile mam Ci powtarzać. Donna ma dziś urodziny. Poza tym ma dzieci. Dwójkę chłopców, nie pamiętam już jak się nazywają, ale są bardzo mili. Więc ty też postaraj się być, dobrze?-spytała, a ja, już mniej obrażony, pokiwałem głową.
Gdy mama zaparkowała przed dużym jasnym domem, rozpiąłem się z pasów, po czym wyskoczyłem z auta. Mama złapała mnie za rękę, po czym podeszliśmy do drzwi, do których wspólnie zapukaliśmy. Usłyszeliśmy cichą melodię, oraz kroki po drugiej stronie i po krótkiej chwili pani Way otworzyła nam drzwi. Była bardzo wysoka, miała blade włosy, duże oczy oraz usta. Uśmiechnęła się.
-Linda! Kochana, witaj!-pocałowały się w policzki. Jak tak można? Mamo, stoję obok ciebie! Po chwili pani Way zobaczyła i mnie.-Franuś, skarbie, witaj! Jak tam! Dawno cię nie widziałam, ile masz już lat?
-Dwanaście, proszę pani-odpowiedziałem, a pani z bladymi włosami pokiwała głową.
-Aleś wyrósł! Jesteś bardzo podobny do matki. Po niej odziedziczyłeś tę twarz. Stuprocentowa mamusia.
-Donna, przestań-powiedziała moja matka rumieniąc się.
-No dobrze, nie będę cię już zamęczać. Chodź, zaprowadzę Cię do pokoju, w którym będziecie się bawić.
Ruszyłem schodami, strasznie krętymi na górę. Tam pani Way wprowadziła mnie do jakiegoś pokoju.
-Jakbyście mieli problemy, żabeczki, jestem na dole-uśmiechnęła się i wyszła, zamykając cicho drzwi. Rozejrzałem się, szukając chłopców, z którymi miałem się bawić. Zauważyłem jednego chłopaka, blondyna. Miał okulary, a włosy spadały mu na oczy. Ubrany był w czarną koszulkę ze spranym logo jakiegoś zespołu oraz granatowe spodnie i trampki. Zauważył, że się mu przyglądam, po czym podszedł do mnie z uśmiechem na ustach.
-Jestem Michael. Dla przyjaciół Mikey.
-Frank-powiedziałem, a chłopak wyciągnął rękę na powitanie. Uścisnąłem ją. Nie powiem, miał mocny chwyt.-Moja mama mówiła, że jest was dwóch. Gdzie jest ten drugi chłopak?
-Gerard? Śpi. Ostatnimi czasy jakoś często, no ale ma biedaczyna prawo. Co lubisz robić, Frank?-zmienił temat. Wzruszyłem ramionami.
-Słucham dużo muzyki.
-Jakiej?-Widać było, że blondyna to interesuje.
-Misfits, Smashing Pumpkins, Black Flag...
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem. Zauważyłem blask w jego oczach, więc widać było, że podoba mu się muzyka, której słucham.
-Byłeś na koncercie Pumpkinsów w tamtym roku?-spytał blondyn. Pokiwałem głową. Chłopak zagwizdał.-Nieźle. Gdzie stałeś?
-W pierwszym rzędzie. Przybiłem nawet żółwika z wokalistą.
Chłopak zrobił wielkie oczy, widać było, że mu zaimponowałem. Od małego chodziłem na koncerty i stało się dla mnie normalnością, że ludzie reagują tak jak Mikey.
-Już myślałem, że mama zaprosi matkę z jakimś nudnym dzieciakiem, ale ty jesteś całkiem spoko-powiedział Mikey.
Rozmowę przerwało nam pukanie do drzwi, które po chwili leciutko się otworzyły. Za nimi stał całkiem wysoki i bardzo chudy chłopak o mocno czarnych włosach. Garbił się. Podszedł powoli do blondyna, po czym mocno go przytulił, chowając swoją głowę w jego klatce piersiowej. Okularnik pogłaskał czarnowłosego po głowie.
-Znów koszmar, Gee?-kiwnięcie głową. Mikey chyba musiał zrozumieć.-Nie zaśniesz sam w drugim pokoju?-przeczenie.-No dobrze, chodź, będziesz spać u mnie. Nie będziemy nigdzie z Frankiem wychodzić, ani na sekundkę. Obiecujemy.
Nagle chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie. Miał piękne, hipnotyzujące zielone oczy z niebieską obwódką. Patrzył na mnie uważnie, ale później przeniósł wzrok na brata. Wstał, po czym podszedł do łóżka, zgrabnie tam wszedł, złapał skrawek kołdry, mocno ją przytulił, po czym wtulając twarz w poduszkę, zasnął. Patrzyłem na tę scenę lekko zdziwiony. To nie było normalne. Tak zazwyczaj nie zachowują się normalni ludzie. Patrzyłem cały czas na Gerarda, zgarbionego nawet podczas snu i spokojnie oddychającego w poduszkę brata. Zastanawiała mnie ta rodzina, naprawdę. Czy ktoś mi to wszystko wyjaśni?
Mikey musiał zauważyć dziwność sytuacji, ponieważ przeniósł wzrok na Gerarda.
-To dobry dzieciak. Może nie jest zbyt opiekuńczy, jak na starszego brata przystało, ale to naprawdę porządny człowiek. Ostatnio odpoczynek dawał mu tylko sen, ale teraz i to nie pomaga, nic już nie pomaga-blondyn cały czas patrzył na swojego brata.-Może kiedyś spróbujemy innych sposobów-oczy chłopaka się zaszkliły. Okularnik pociągnął nosem.-Przepraszam cię, Frank. Po prostu on jest dla mnie bardzo ważny, nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś mu się stało. Jestem za niego odpowiedzialny. On mnie potrzebuje.
-Ale...o jakim odpoczynku mówiłeś? O co ci chodziło? Odpoczynek od czego?
W tym momencie matka kazała mi zejść na dół, gdyż chciała wrócić do domu.
*
Otworzyłem oczy. Ze zdziwieniem zauważyłem, że leżę na kanapie w salonie, okryty kocem. Przed oczami stanął mi widok Gerarda okrywającego mnie kocem, który sprawił, że aż przyjemnie mi się zrobiło na sercu. Powoli wstałem, po czym ruszyłem do naszego-mojego pokoju po czyste ubrania. Wszedłem trzeszczącymi się schodami na górę, po czym otworzyłem drzwi od mojego pokoju. Natychmiast zauważyłem, że w łóżku, okryty tylko cienką poszwą, leży śpiący Gerard. Jego włosy zakrywały większą część twarzy, usta miał lekko rozchylone, słychać było, jak spokojnie i miarowo oddycha. Podszedłem powoli do niego, po czym wyjąłem z dna szafy gruby koc i okryłem nim chłopaka. Natychmiast przypomniało mi to wspomnienie, które mówiło o odpoczynku. „Ostatnio odpoczynek dawał mu tylko sen, ale teraz i to nie pomaga, nic już nie pomaga”-uśmiechnąłem się. Czyżby? Sięgnąłem po ubrania, po czym cicho poszedłem do łazienki. Tam zdjąłem z siebie wczorajszą koszulkę, spodnie oraz bieliznę. Niechętnie spojrzałem na postać w lustrze. Miała strasznie wystające kości miedniczne oraz kości żeber, ramiona miała wychudzone, przypominały wysuszone patyki, oraz długie, potargane, czarne włosy z grzywką zasłaniającą pół twarzy. Postać miała niezbyt duże, brązowe oczy oraz dziecięcą twarz. Odsunąłem się, a postać w lustrze zrobiła to samo. Natychmiast się ubrałem, po czym złapałem kredkę do oczu i zacząłem się malować. Dużo czasu zajęło mi zrobienie wodnej kreski. Gdy byłem gotowy, wyszedłem i ruszyłem w stronę kuchni. Przeczesałem włosy palcami, po czym zacząłem wyjmować składniki do zrobienia naleśników. Do niektórych oczywiście, przez swój niski wzrost nie sięgałem, ale jak wszedłem na krzesło bądź stanąłem na palcach, to udało mi się dostać. Specjalnie dla mnie te szafki były powieszone niżej niż normalnie miały być, ale czasem i tak to jest za wysoko.
Wymieszałem wszystkie składniki i gdy ciasto-a raczej to, co się wylewało na patelnię- było już gotowe, zacząłem wylewać je na patelnię. Przewracałem naleśniki, żeby się nie przypiekły, po czym kładłem je na talerz. Gdy były już gotowe, nałożyłem na ciasto trochę serka homogenizowanego i zawinąłem je oraz polałem sosem truskawkowym-Gerard go uwielbia. Danie przełożyłem na dwa talerze. Wyglądało smacznie. Złapałem talerze i sztućce po czym ruszyłem w stronę sypialni, mając nadzieję, że Gerard już nie śpi. Bardzo trudno było chodzić z taką obstawą. Prawie wywróciłem się na schodach, ale udało mi się uratować danie. Wszedłem do pokoju-na szczęście, Gerry już nie spał. Podałem mu jeden z talerzy, po czym pocałowałem chłopaka w usta.
-Smacznego, mój śpiochu-powiedziałem.
Gerard spojrzał na mnie, po czym z jego oka popłynęła mała łza i spłynęła po policzku. Zaczął jeść naleśniki razem ze mną. Nie będę skromny, ale powiem, że wyszły bardzo dobre. Gdy skończyliśmy jeść, talerze odłożyliśmy na biurko Gerarda zawalone jego pracami. Położyliśmy się obok siebie. Gerard wtulił głowę w mój tors, a ja poczułem łzę, jedną malutką na mojej koszulce. Wtopiłem palce we włosy Gerarda.
-Gerard, czemu płaczesz?-spytałem. On podniósł głowę i zaczął poruszać ustami. Z początku wychodziło coś na kształt skrzeku, ale on się nie poddawał. Przybliżyłem ucho do jego ust, więc jego oddech owiewał moją twarz.
-...F...Fh...a...nk. Koch...am Cię-wyszeptał Way. Z mojego policzka popłynęła łza. To był dzień, który znaczył dla mnie wszystko.

1 komentarz:

  1. Jest trochę powtórzeń, ale ogólnie twój styl pisania jest fajny c:
    Podoba mi się pomysł z niemym Gerardem, jest to naprawdę oryginalne, wykracza poza te wszystkie shoty o nowotworze ;)

    OdpowiedzUsuń