poniedziałek, 13 stycznia 2014

Hej!

Postanowiłam tu jednak wejść, na chwilę. Może kiedyś coś wrzucę. Nie obiecuję że to będzie dalsza część "The Kids From Yestreday" ale coś będzie. 
Tego shota dedykuję KAROLINIE która ma dziś swoje urodzinki! Mam nadzieję, że Ci się spodoba i że dam Ci wystarczająco fajny prezent. 
Bez przynudzania.
ENDŻOJ:

One shot

Demolition Lovers

Siedziałem z Gerardem na ogromnym klifie, obserwując widok. A dokładniej mówiąc, ja to robiłem. Gerard siedział z nogami podkulonymi; rękami obejmował nogi, a głowę miał spuszczoną. Wiatr powiewał jego włosami, ale on się tym nie przejmował. Co jakiś czas drgał, ale tylko po to, żeby niemal niezauważalnie ruszyć głową.
Widok, który się przed nami rozpościerał był przepiękny. Klif był ogromny i bardzo wysoki, więc widok zapierał dech w piersiach. W dole cicho szumiało jezioro o przepięknej, blado błękitnej barwie, a dalej widać było miasto. Miliony małych, świecących kropek tworzących jedność. Bellevile.
Pareset metrów dalej stał drugi klif, ale z niego nie było aż tak malowniczego widoku.
Siedziałem koło Gerarda, który ewidentnie był smutny. A ja nie miałem pomysłu, co zrobić, powiedzieć. Przytulić? Pocieszyć? Powiedzieć coś zabawnego?
Wszystko wydawało mi się głupie, ale musiałem coś zrobić. Przysunąłem się więc do chłopaka i odgarnąłem kosmyk jego włosów. Nie zareagował. Nawet na mnie nie spojrzał. Trochę mnie to zasmuciło, ale nie poddawałem się. Musnąłem palcami jego ręki. Znów nic. Zero reakcji. A ja tak bardzo chciałbym spojrzeć w jego duże, oliwkowe oczy, ujrzeć jego kształtne usta oraz uroczo uniesiony nosek.
Wiatr zawiał mocniej. Drgnąłem z zimna, a Gerard się nie poruszył. Siedział w bezruchu. Cały czas. Siedziałem obok Gerarda cały czas. Po chwili on uniósł swoją głowę.
-Dziś...trzy lata-wyszeptał w nicość, a ja pokiwałem głową.
Gerard mówił o swojej siostrze, Bandit. Była to osóbka cicha, spokojna, stojąca z boku. Ale gdy trzeba było, to potrafiła zaszaleć oraz rozluźnić atmosferę. Tak samo jak Gerard. Nic więc dziwnego, że rzadko się ze sobą kłócili.
Wiatr znów mocniej zawiał i wyglądało na to, że później będzie jeszcze zimniej. Wstałem więc, szepnąłem ciche „poczekaj chwilkę” do Gerarda, który delikatnie kiwnął głową i ruszyłem w stronę samochodu, z którego wyjąłem dwa koce. Gdy wracałem, zobaczyłem Gerarda stojącego na szczycie klifu i wychylającego się do skoku. Na pewno nie chciał skakać do wody-było zbyt zimno i zbyt wysoko. Więc on chciał...
Porzuciłem koce, po czym podbiegłem do Gerarda. Gdy go zobaczyłem, jelita zrobiły salto w moim brzuchu. Twarz miał umazaną krwią, ogromne cienie pod oczami, rękawy ulubionej koszuli miał pełne krwi, a nogawki spodni w błocie.
Złapałem chłopaka za ramię, po czym spróbowałem go odciągnąć, ale nie udało mi się.
-Gerard...-szepnąłem-Jak ty możesz chcieć to robić? Czemu?
Drgnął, a po chwili spojrzał na mnie.
-Ty wiesz czemu.
Pochylił się jeszcze bardziej. Popchnąłem go do tyłu, jak najdalej od tego cholernego klifu. Way nie wyglądał, jakby się przejął moim zachowaniem. Ruszył znów w stronę klifu, po czym stanął metr od krawędzi. Wyglądał jakby chciał dokończyć to, w czym mu przerwałem. Nie mogłem na to pozwolić.
Dotknąłem jego twarzy. Nie drgnął ani jeden mięsień jego twarzy. Jego twarz był bez wyrazu.
-Gerard, proszę Cię, nie rób tego-prawie płakałem, ale musiałem pokazać mu, że jestem silny.
On pokręcił głową.
-Nie, Frank. Podjąłem decyzję. Nie zmienię jej.
Moje emocje puściły.
-Gdyby Bandit żyła, nie pozwoliłaby Ci na to!-krzyknąłem najgłośniej jak potrafiłem.
Po twarzy czarnowłosego przemknęło wiele uczuć. Smutek. Ból. Rozpacz. Zagubienie.
-Ale ona nie żyje!-krzyknął mi prosto w twarz-Dlatego chcę się z nią spotkać. I nie próbuj krzyżować moich planów!
Z mojego oka popłynęła pierwsza łza, która spokojnie spadła z mojego policzka na trawę.
-Nie możesz. Musisz mieć kogo kochasz, kto będzie dla ciebie oparciem.
Wiatr zawiał, ale tym razem nas to nie obchodziło.
Gerard pokiwał głową, po czym spojrzał na mnie.
-Nikt mnie nie chce. Zawsze jestem z boku, różnię się od innych. A teraz się odsuń-warknął.
Nie zrobiłem tego. Wiedziałem, że gdybym to zrobił, on by skoczył. Jego twarz wykrzywił grymas złości. Nie było mu z nim do twarzy. Wolałem, gdy się uśmiechał. Ale teraz nie było powodu do śmiechu.
Z moich oczu popłynęło więcej łez.
-Masz ty idioto!-krzyknąłem, waląc pięściami w jego klatkę piersiową.-Masz mnie, ty pieprzony debilu!
Nie kontrolowałem tego, co mówiłem. Zresztą, teraz to było mało ważne.
Chłopak niespodziewanie mnie przytulił, po czym szepnął mi do ucha:
-Frankie. Mój Frankie. Mój Kochany Frankie. Nie sądziłem, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Kocham cię.
To było jak miód na moją duszę. Stanąłem na placach, po czym pocałowałem chłopaka w usta. Jego były słone od łez. To był bardzo namiętny pocałunek.
Uśmiechnąłem się, po czym złapałem go za rękę.
-Chodź-szepnąłem, ale się nie udało. Grunt pod nami się zapadł. Dosłownie.
Lecieliśmy w dół z ogromną prędkością. Napotkałem przerażone spojrzenie mojego chłopaka. W moich oczach pewnie było to samo, ale mocniej ścisnąłem jego rękę, jakby chcąc dodać mu-i sobie przy okazji-otuchy i odwagi. Potem była pustka.
* * * *
Możliwe, że gdyby odległość z klifu do morza byłaby mniejsza, a prędkość spadania o jakieś 80 km/h mniejsza, to nasi bohaterowie pewnie by żyli, tylko-w najgorszym przypadku-jeździliby na wózkach inwalidzkich.
Ale nie. Było zupełnie inaczej. Odległość z klifu do jeziora była jaka była, a prędkość-jak to prędkość-stała, niezmienna i szybka. Tak więc, gdy nasi bohaterowie spadli, połamali sobie nie tylko kręgosłup, ale także kości czaszki. Nie mogli więc przeżyć tego upadku.
Następnego dnia rankiem fale oceanu zabrały ciała martwych kochanków i urządziły im pogrzeb w słonej wodzie i piasku.