Hej!
Postanowiłam tu jednak wejść, na chwilę. Może kiedyś coś wrzucę. Nie obiecuję że to będzie dalsza część "The Kids From Yestreday" ale coś będzie.
Tego shota dedykuję KAROLINIE która ma dziś swoje urodzinki! Mam nadzieję, że Ci się spodoba i że dam Ci wystarczająco fajny prezent.
Bez przynudzania.
ENDŻOJ:
One shot
Demolition
Lovers
Siedziałem
z Gerardem na ogromnym klifie, obserwując widok. A dokładniej
mówiąc, ja to robiłem. Gerard siedział z nogami podkulonymi;
rękami obejmował nogi, a głowę miał spuszczoną. Wiatr powiewał
jego włosami, ale on się tym nie przejmował. Co jakiś czas drgał,
ale tylko po to, żeby niemal niezauważalnie ruszyć głową.
Widok,
który się przed nami rozpościerał był przepiękny. Klif był
ogromny i bardzo wysoki, więc widok zapierał dech w piersiach. W
dole cicho szumiało jezioro o przepięknej, blado błękitnej
barwie, a dalej widać było miasto. Miliony małych, świecących
kropek tworzących jedność. Bellevile.
Pareset
metrów dalej stał drugi klif, ale z niego nie było aż tak
malowniczego widoku.
Siedziałem
koło Gerarda, który ewidentnie był smutny. A ja nie miałem
pomysłu, co zrobić, powiedzieć. Przytulić? Pocieszyć? Powiedzieć
coś zabawnego?
Wszystko
wydawało mi się głupie, ale musiałem coś zrobić. Przysunąłem
się więc do chłopaka i odgarnąłem kosmyk jego włosów. Nie
zareagował. Nawet na mnie nie spojrzał. Trochę mnie to zasmuciło,
ale nie poddawałem się. Musnąłem palcami jego ręki. Znów nic.
Zero reakcji. A ja tak bardzo chciałbym spojrzeć w jego duże,
oliwkowe oczy, ujrzeć jego kształtne usta oraz uroczo uniesiony
nosek.
Wiatr
zawiał mocniej. Drgnąłem z zimna, a Gerard się nie poruszył.
Siedział w bezruchu. Cały czas. Siedziałem obok Gerarda cały
czas. Po chwili on uniósł swoją głowę.
-Dziś...trzy
lata-wyszeptał w nicość, a ja pokiwałem głową.
Gerard
mówił o swojej siostrze, Bandit. Była to osóbka cicha, spokojna,
stojąca z boku. Ale gdy trzeba było, to potrafiła zaszaleć oraz
rozluźnić atmosferę. Tak samo jak Gerard. Nic więc dziwnego, że
rzadko się ze sobą kłócili.
Wiatr
znów mocniej zawiał i wyglądało na to, że później będzie
jeszcze zimniej. Wstałem więc, szepnąłem ciche „poczekaj
chwilkę” do Gerarda, który delikatnie kiwnął głową i ruszyłem
w stronę samochodu, z którego wyjąłem dwa koce. Gdy wracałem,
zobaczyłem Gerarda stojącego na szczycie klifu i wychylającego się
do skoku. Na pewno nie chciał skakać do wody-było zbyt zimno i
zbyt wysoko. Więc on chciał...
Porzuciłem
koce, po czym podbiegłem do Gerarda. Gdy go zobaczyłem, jelita
zrobiły salto w moim brzuchu. Twarz miał umazaną krwią, ogromne
cienie pod oczami, rękawy ulubionej koszuli miał pełne krwi, a
nogawki spodni w błocie.
Złapałem
chłopaka za ramię, po czym spróbowałem go odciągnąć, ale nie
udało mi się.
-Gerard...-szepnąłem-Jak
ty możesz chcieć to robić? Czemu?
Drgnął,
a po chwili spojrzał na mnie.
-Ty
wiesz czemu.
Pochylił
się jeszcze bardziej. Popchnąłem go do tyłu, jak najdalej od tego
cholernego klifu. Way nie wyglądał, jakby się przejął moim
zachowaniem. Ruszył znów w stronę klifu, po czym stanął metr od
krawędzi. Wyglądał jakby chciał dokończyć to, w czym mu
przerwałem. Nie mogłem na to pozwolić.
Dotknąłem
jego twarzy. Nie drgnął ani jeden mięsień jego twarzy. Jego twarz
był bez wyrazu.
-Gerard,
proszę Cię, nie rób tego-prawie płakałem, ale musiałem pokazać
mu, że jestem silny.
On
pokręcił głową.
-Nie,
Frank. Podjąłem decyzję. Nie zmienię jej.
Moje
emocje puściły.
-Gdyby
Bandit żyła, nie pozwoliłaby Ci na to!-krzyknąłem najgłośniej
jak potrafiłem.
Po
twarzy czarnowłosego przemknęło wiele uczuć. Smutek. Ból.
Rozpacz. Zagubienie.
-Ale
ona nie żyje!-krzyknął mi prosto w twarz-Dlatego chcę się z nią
spotkać. I nie próbuj krzyżować moich planów!
Z
mojego oka popłynęła pierwsza łza, która spokojnie spadła z
mojego policzka na trawę.
-Nie
możesz. Musisz mieć kogo kochasz, kto będzie dla ciebie oparciem.
Wiatr
zawiał, ale tym razem nas to nie obchodziło.
Gerard
pokiwał głową, po czym spojrzał na mnie.
-Nikt
mnie nie chce. Zawsze jestem z boku, różnię się od innych. A
teraz się odsuń-warknął.
Nie
zrobiłem tego. Wiedziałem, że gdybym to zrobił, on by skoczył.
Jego twarz wykrzywił grymas złości. Nie było mu z nim do twarzy.
Wolałem, gdy się uśmiechał. Ale teraz nie było powodu do
śmiechu.
Z
moich oczu popłynęło więcej łez.
-Masz
ty idioto!-krzyknąłem, waląc pięściami w jego klatkę
piersiową.-Masz mnie, ty pieprzony debilu!
Nie
kontrolowałem tego, co mówiłem. Zresztą, teraz to było mało
ważne.
Chłopak
niespodziewanie mnie przytulił, po czym szepnął mi do ucha:
-Frankie.
Mój Frankie. Mój Kochany Frankie. Nie sądziłem, że ten dzień
kiedyś nadejdzie. Kocham cię.
To
było jak miód na moją duszę. Stanąłem na placach, po czym
pocałowałem chłopaka w usta. Jego były słone od łez. To był
bardzo namiętny pocałunek.
Uśmiechnąłem
się, po czym złapałem go za rękę.
-Chodź-szepnąłem,
ale się nie udało. Grunt pod nami się zapadł. Dosłownie.
Lecieliśmy
w dół z ogromną prędkością. Napotkałem przerażone spojrzenie
mojego chłopaka. W moich oczach pewnie było to samo, ale mocniej
ścisnąłem jego rękę, jakby chcąc dodać mu-i sobie przy
okazji-otuchy i odwagi. Potem była pustka.
*
* * *
Możliwe,
że gdyby odległość z klifu do morza byłaby mniejsza, a prędkość
spadania o jakieś 80 km/h mniejsza, to nasi bohaterowie pewnie by
żyli, tylko-w najgorszym przypadku-jeździliby na wózkach
inwalidzkich.
Ale
nie. Było zupełnie inaczej. Odległość z klifu do jeziora była
jaka była, a prędkość-jak to prędkość-stała, niezmienna i
szybka. Tak więc, gdy nasi bohaterowie spadli, połamali sobie nie
tylko kręgosłup, ale także kości czaszki. Nie mogli więc przeżyć
tego upadku.
Następnego
dnia rankiem fale oceanu zabrały ciała martwych kochanków i
urządziły im pogrzeb w słonej wodzie i piasku.
Jakoś tak smutno się zrobiło, szkoda że nie żyją ale o to chodziło. Cudowna romantyczna śmierć *_* weny życzę :*
OdpowiedzUsuń