Hej!!
Oto powracam po dłuuuuugiej przerwie. Bardzo przepraszam, ale nauka, brak weny i liczba zajęć dodatkowych uniemożliwiły mi dodanie czegokolwiek. Nie mam już pomysłu na The Kids From Yesterday, ale piszę i zobaczymy jak się to potoczy.
Ten rozdział dedykuję kochanej Dominice, która ciągle mnie motywuje i mówi, żebym coś tu wrzuciła. Ten rozdział jest dla Ciebie, Kochana!
Indzoj! :
Rozdział 3
Siedziałem w salonie razem z Kobrą i Starem.
-Ale Party, przecież sam mówiłeś, że już jest
dobrze-szepnął brat.-Okłamywałeś mnie?
Pokręciłem głową.
-Nie. Wiesz, że bym cię nie okłamał. To...czasem tak
przychodzi. Myślisz, że mi jest łatwo?
Brat wzruszył ramionami i oparł głowę o mój tors,
tak jak wtedy, gdy byliśmy mali i mieszkaliśmy w New Jersey. Zaczął
bawić się swoimi włosami. Spojrzałem w stronę Stara. Ten
siedział spokojnie na podłodze i przyglądał się nam. Jak u
jakiegoś psychologa czy psychiatry normalnie.
-Party Poison, Party Poison, zgłoś się-usłyszałem z
radyjka.-Tu Little Destiny.
Wyjąłem radyjko i przyłożyłem je do ust.
-Tu Party Poison. Co się dzieje?
-Mam informację w sprawie Killjoya ze strefy ósmej,
Fun Ghoula. On...jego stan się pogarsza.
Poczułem się, jakby ktoś mi przywalił w głowę
kamieniem. Nie potrafiłem wydobyć z siebie słowa. Uderzyły we
mnie słowa wypowiedziane przez Shiny Drug. Ten chłopak może
umrzeć. Wtedy ja będę za to odpowiedzialny i to mnie zamkną w
więzieniu.
Więzienie jest najgorszą karą dla każdego Killjoya.
Wiele ludzi tam weszło, niewiele wyszło. Kiedyś mój kolega,
Bright Bomb, trafił tam za zabicie swojej żony, Bella Mariah i gdy
wyszedł stamtąd po czterech latach, był wrakiem człowieka. Nie
tylko pod względem psychicznym, ale też fizycznym. Nie potrafił
wydobyć z siebie słowa i nie był w stanie walczyć. Cały czas
siedział w domu, zamknięty. Pewnego dnia Doktor Defying kazał mi
tam wejść i go zabić, gdyż uznał, że nie jest nam potrzebny.
Trudno mi było to zrobić. Wyjąłem pistolet i spojrzałem mu w
oczy, w których malował się strach, smutek i ból. Ale wiedział,
że to nastąpi i zanim umarł, powiedział do mnie pierwsze słowa
po wyjściu z więzienia: „Party Poisonie, życie jest za krótkie
na ciągłe robienie ludziom krzywdy.” Potem musiałem strzelić mu
w głowę i obserwować, jak krew spływa z jego twarzy, a puste oczy
obserwują mnie.
-Party!-usłyszałem. Ocknąłem się, patrząc na
Stara.-Zadałem ci pytanie. Jedziemy?
-Gdzie?
-Do tego chłopaka, Ghoula.
Kiwnąłem głową i wyszedłem z domu za Starem i
Kobrą. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę szpitala.
Wiatr przyjemnie smagał nam włosy i pozwolił odetchnąć odrobinę
zimniejszym powietrzem. Po kilku minutach jazdy w ciszy dojechaliśmy
na miejsce. Wyszliśmy z auta i ruszyliśmy w kierunku rozsuwanych
drzwi. W środku budynek nie wyglądał na szpital-było kilka
pokoików, z prostymi łóżkami. Nie było wielu lekarzy, a przed
nami stało małe biurko, które służyło za coś w rodzaju
recepcji. Podszedłem tam. Za ladą siedziała dziewczyna o długich,
różowych włosach, ubrana w białą koszulkę i szare spodnie. Gdy
zobaczyła, kto podchodzi, uśmiechnęła się.
-Party! Co się dzieje?
-Gdzie jest ten mały, Fun Ghoul?-spytałem. Dziewczyna
patrzyła przez chwilę w nicość, ale potem się odezwała:
-Jeśli dobrze pamiętam, jest w szóstce. Jeśli tam go
nie ma, to będzie w ósemce.
Pokiwałem głową i machnąłem ręką na Stara i Kida,
którzy ruszyli za mną. Zaszliśmy do sali sześć, gdzie-jak się
okazało-leżał młody Killjoy. Podszedłem do niego i zobaczyłem,
że do jego głowy przypięte jest kilka kabelków, a z jego ręki
wystaje jakaś rurka. Poczułem się głupio, gdyż to przeze mnie
ten chłopak tu trafił. Natychmiast przypomniałem sobie, jak ja tu
trafiłem, poobijany, bezsilny, oraz nieprzytomny, po spotkaniu z
Korse`m, który mnie porwał i próbował zrobić ze mnie Drakuloida.
Ja mu się sprzeciwiałem, za co dostawałem kopniaki w twarz, brzuch
czy inne części mojego ciała. Dopiero cztery dni po porwaniu Kobra
zorientował się, że zniknąłem i wezwał Doktora Defyinga, który
wraz z małą armią ruszył do S/C/A/R/E/C/R/O/W Unit i osłabił
Korse`a na tak długo, by można było mnie znaleźć. A to, co
zobaczyli, było dla nich szokiem. Ujrzeli człowieka z masą
siniaków, z trudem oddychającego i leżącego w ogromnej kałuży
krwi. Natychmiast mnie stamtąd wynieśli i przynieśli do tego
szpitala, gdzie ponad trzy tygodnie leżałem w śpiączce. Jedyne co
pamiętam po przebudzeniu, był ogromny ból. Nie czułem swoich nóg.
Zupełnie, jakby ktoś mi je odciął. Ale Doktor D mnie uspokajał,
twierdził, że wszystko będzie dobrze. A ja głupi mu wierzyłem.
Nic nie było dobrze. Ból pojawiał się często, a leków nie było
tak wiele. Trzeba było znaleźć inny sposób. Wezwali Jet Stara,
który trochę znał się na medycynie. Wiem, że gdy do mnie
przychodził, czuł się zażenowany. W końcu nie zawsze spotyka się
szefa Killjoyów, a jednocześnie najlepszego przyjaciela leżącego
w łóżku szpitalnym i błagającego o koniec bólu. Po jakichś
dwóch tygodniach ból zniknął. Dopiero wtedy wyszedłem ze
szpitala, choć miałem poważne problemy z chodzeniem. Kobra Kid
musiał mi pomagać. Czułem się wtedy bardzo zawstydzony, ale
wiedziałem, że brat jest wiele dla mnie zrobić. Nawet nauczyć
mnie z powrotem chodzić, gdyż-chyba zapomniałem to
powiedzieć-Korse walił we mnie biczem, oraz stosował inne tortury,
a ja nie miałem jak się bronić, gdyż byłem przywiązany do
specjalnej ściany. Tak więc każdego dnia, Kobra mi pomagał,
wierzył we mnie. Cieszył się, gdy udało mi się przejść
dziesięć metrów bez żadnej pomocy. Pamiętam jak podbiegł do
mnie i krzyknął: „Poison! Poison! Udało się, udało!” i
rzucił mi się na szyję, zapominając, że mnie to boli. Ale ja też
się cieszyłem. W końcu nauczyłem się doceniać to, że jestem
zdrowy i mogę chodzić. Po kilku dniach nauczyłem się znów
chodzić. Ciągle czuję ból w prawej łydce, choć nikomu tego nie
mówię.
Spojrzałem na Ghoula, jego klatkę piersiową unoszącą
się w górę i opadającą spokojnie w dół. Oddychał, nieświadom
tego, że pewnego dnia może się nie obudzić i spać snem wiecznym.
Pogłaskałem chłopaka po policzku. Był ciepły.
-Star...-szepnąłem ledwie słyszalnie.-Kiedy on może
się obudzić?
-Nie wiem. Może za tydzień, może za dwa. Gdy
mieszkałem w Jersey, nie zgłębiałem się w takie sprawy.
Westchnąłem. Dlaczego wszystko robię źle?
Spojrzałem na Stara i Kobrę, którzy stali stali obok
mnie. Przeczesałem włosy palcami, po czym spytałem:
-Moglibyście mnie zostawić?
Oni kiwnęli głowami i wyszli. Gdy tylko stukot butów
ucichł, pochyliłem się nad ciałem Killjoya i szepnąłem ciche:
-Przepraszam.
Nie wiedziałem, jak ubrać w słowa to, co miałem mu
do przekazania. To jedno słowo, przepraszam, wydawało mi się
odpowiednie.
Spojrzałem na twarz nowego Killjoya i przez chwilę
wydawało mi się, z jego oka spływa mała łza, która ginie gdzieś
w jego włosach.
Dalej nie rozumiem, jak Poison mógł wprowadzic Ghoula w tak ciężki stan *rozkminy*
OdpowiedzUsuńRozdziały są trochę krótkie, ale może teraz jak się zareklamowałaś na forum fanfiction MCRmy, będziesz miała motywację do pisania ich dłuższych, lub częstszego wstawiania ;) Weny życzę!